Marian Rynkiewicz
Dodane przez Pan Andrzej dnia 11.11.2007
Marian - jeśli dobrze pamiętam i nie przekręcam faktów - był "wychowankiem" Technikum Żeglugi Śródlądowej. Należy to rozumieć dosłownie. W latach powojennych fakt "bycia sierotą" nie był zjawiskiem nadprzyrodzonym, a możliwość kształcenia się w szkole z internatem dawała szansę posiadania własnego kąta, który był traktowany jak namiastka domu rodzinnego... Pamiętam z jaką niekłamaną sympatią wspominała Marianów profesor Helena "Dziwa" Węgrzyńska.... Piszę "Marianów", bo zbliżone losy łączyły z Marianem Rynkiewiczem Mariana Szwarca - także absolwenta i także później wykładowcę w Szkole. Obaj byli w jej oczach "primi inter pares".

Marian R. jawił się nam - pierwszoklasistom pobierającym u Niego Wiedzę o Osprzęcie Statku (WOS - nie mylić z Wiedzą O Społeczeństwie) jako kompletny "odchył". Nie mogliśmy ni w ząb pojąć, o co mu tak naprawdę chodzi gdy z nieziemską flegmą, w sposób wręcz nieludzki przeciągając przerwy między kolejnymi wyrazami zdania, cedził swoje myśli. Używał przy tym różnych wolt i skrótów, które nam, "kotom" kompletnie z niczym się nie kojarzyły. Obrazowym "skrótem myślowym Mańka" był tekst typu:
- "Po co mi szafa .... ...... ......W czym będę chodził..."
Po latach stu człowiek "normalny" dojdzie do tego, że jesli ma jedno ubranie i schowa je do szafy.....
Wtedy my nie byliśmy tak lotni umysłowo jak dziś i powiedzonka Mańka, wypowiadane gdzieś ponad nasze głowy - jak słusznie stwierdził Szczepan - stanowiły dla nas kompletną abstrakcję....

WOS był przedmiotem tylko w klasie pierwszej. Miał z nas - kompletnych szczurów lądowych zrobić na tyle "kumatych", abyśmy nie posługiwali się ściągą przy rozróżnianiu dziobu od rufy statku. Potem na krótko kontakt z Mańkiem się urwał. On przestał uczyć o kotwicach, kluzach, sztrynglach, bumrepach, relingach i przeniósł się na statki szkolne. Moja klasa trafiła na Niego ponownie na Młodej Gwardii na praktyce między drugą a trzecią klasą. Jego oryginalny sposób wysławiania się i patrzenia w horyzont z miną człowieka, który wypadł za burtę, wypił wodę z całej rzeki i okazuje zdziwienie, że statek mimo to nadal pływa - imponował nam. Określenia w rodzaju "wstrzymać to ty się możesz od odawania moczu a nie od oddania dzienniczka praktyk do sprawdzenia" - stały się niemal kultowe.

Nie zaprzeczam, że miałem u Mariana wielkie chody. Zarówno na WOS-ie jak na statku. Powód był prosty: potrafiłem w zeszycie i dzienniczku praktyk wyczarowywać takie obrazki, że klękajcie narody.... Pamiętam jak Andrzej K. - kolega z klasy - miał mi na praktyce za złe (czytaj: chciał mi wpieprzyć najzwyczajniej) za to, że Maniek kazał wszystkim rysowac "światła pozycyjne statku w nocy" w taki sposób jaki robiłem to ja....

Właśnie na "Młodej..." podczas praktyki udało mi się stwierdzić swoim niedorosłym rozumkiem, że Marian.... gra. Gra rolę, którą sobie dokładnie obmyślił i wyreżyserował. Ta rola była jego tarczą i rodzajem mimikry. Zaporą przed miałkością doznań serwowanych przez szarą rzeczywistość i jazem piętrzącym Jego życiową energię. W głębi był to człowiek tyleż wielkoduszny i przyjazny co.... samotny.

Pamiętam ten dzień jak dziś. Miałem "psią" wachtę (u nas od 2.00 do 6.00) połączoną z czyszczeniem komina kuchennego i budzeniem sternika, który odpowiadał za zaprowiantowanie statku. Zbudziłem "służbowego dziennego" - Staszka S., zbudziłem "kucharzy" i przyszła kolej na Mańka. Otworzył oczy po moim potrząsaniu Go za ramię .... Szybko i przytomnie, bez śladu flegmy i "rozciągania w czasie do minus nieskończoności jednego zdania" zapytał, czy wszystkich wymienionych wyżej postawiłem na nogi. Następnie szybko się ubrał komunikując mi równie szybko, że musi sie umyć, a w tym czasie mam przypomnieć służbowemu dziennemu o konieczności wyciągnięcia wózka ręcznego i baniek na mleko z ładowni (staliśmy w Oławie i zaplanowane było zakupienie mleka i innych wiktuałów). Rozmawiał jeszcze chwilkę ze mną "jak człowiek".... o tym, czy wszystko w porządku w nocy... czy nie zmarzliśmy i takie tam..... "ojcowsko-braterskie".... Uśmiechał się, nucił coś pod nosem.... Wyszedłem sądząc, że śpię jeszcze.....

Po kilkunastu minutach Maniek pojawił się na pokładzie, gdzie wyprężeni jak struny stali kucharze oraz dzienny i nocny (ja) służbowy. Znów był jak zwykle: cedził flegmatycznie zdania i patrzył za horyzont.... Uszczypliwie coś przygadał "służbowemu" Staszkowi, który mimo że był niesłychanym "wirachą" czerwienił się jak panienka, chrząknął, kaszlnął i schował sie pod pokładem.....

Po wielu, wielu latach.... już jako koledzy Mańka "po fachu i nałogu" czyli "okrzepli łodziarze".... zadaliśmy Mu pytanie:
- Dlaczego udajesz takiego świra?
Marian - cedząc słowa co kilkanaście sekund - odpowiedział:
- Wolę .... ..... ..... udawać ..... ...... ...... głupka.... .... .....
Jest tylu ...... ....... na świecie ..... ...... którzy ...... udają mądrych......

Andrzej Podgórski